- Może będę się w piekle smażyć za to, co zrobiłam. Ale to będzie moje piekło i moja sprawa, nie pani Godek. Taka jest miłość matki do dzieci, że ona i do piekła pójdzie. Biorę odpowiedzialność za to, co zrobiłam, cena jest nieważna - mówi Justyna*. Matka dwojga i katoliczka, która opowiada o swojej aborcji
*Imię i nazwisko do wiadomości redakcji “Jestem katoliczką; przecież Bóg dał nam wolną wolę, prawda, pani Godek?” - tak napisała pani do Aborcyjnego Dream Teamu podczas oglądania debaty z udziałem Natalii Broniarczyk z Aborcyjnego Dream Teamu i Kai Godek. Dokładnie w tym czasie robiła pani aborcję farmakologiczną.
I się zagotowałam, bo usłyszałam z ust pani Godek, że te kobiety, które robią aborcje, “nie są matkami” i “nienawidzą dzieci”. To jest bzdura. Większości aborcji dokonują kobiety, które już mają dzieci. Matki. Jak ja. Tym razem zdecydowałam się na aborcję, bo moje dzieci mnie potrzebują. Są małe, a ryzyko - z moim schorzeniem - jest po prostu zbyt duże. Wyrok Trybunału Konstytucyjnego nijak ma się do mojej choroby. Co to za choroba?
Choruję na trombofilię, czyli nadkrzepliwość, która może prowadzić do zakrzepów. Takie ciąże, podczas których przyjmuje się heparynę na rozrzedzenie krwi, są ciążami wysokiego ryzyka. Decydujesz się na ciążę - ryzykujesz własnym życiem. Nigdy nie wiadomo, co może się wydarzyć. Skoro krew jest rozrzedzona, to trudno zahamować krwawienie. Moja pierwsza ciąża przebiegała, mimo choroby, bez powikłań. Brałam leki. Urodziłam dziecko. W kolejną ciążę zaszłam znając ryzyko, ale chciałam, by moje dziecko miało rodzeństwo. To ryzyko podjęłam świadomie. Ostatnia ciąża, ta którą usunęłam, byłam moją czwartą. Wcześniej miałam też jedno poronienie. Z uwagi na ryzyko zakrzepów nie mogę brać antykoncepcji hormonalnej. Tym ostatnim razem to po prostu była wpadka. I szybko podjęła pani decyzję, żeby ją przerwać?
Tak, od razu. To był szósty tydzień, później pewnie byłoby mi trudniej i przyznaję to. Zależało mi na czasie. Mam w domu dwoje małych dzieci, które potrzebują mamy. Nie mogłam ryzykować. Dlatego wysłałam tę wiadomość, bo kiedy oglądałam debatę i słyszałam, co mówi Kaja Godek, trzęsłam się ze złości. Dla tych ludzi, którzy są, jak mówią, za życiem, liczy się tylko dziecko, dopóki jest w macicy. A co z moimi dziećmi? Są mniej ważne, bo już są? Więc pani Godek chce przypilnować po pierwsze, żeby chore dziecko się urodziło, ale matką i jej dziećmi, które już są, żyją, chodzą, mówią - już się nie przejmuje. Nie dba o to, czy ta matka ma na rehabilitację tego dziecka ciężko chorego, na pieluchy, czy te ochłapy na życie jej wystarczają? Po co napisała pani do ADT? Żeby nagłośnić swoją historię?
Nie. Ja nic nie potrzebuję nagłaśniać. Mam dwoje dzieci, prowadzę firmę, mieszkam w małej miejscowości i potrzebuję świętego spokoju, a nie nagłaśniania. Ale chcę przekazać pani Godek jedno: aborcje robią matki, które kochają swoje dzieci i chcą patrzeć, jak one dorastają. Dzieci potrzebują matki, kropka. Pisze pani, że jest katoliczką. Nie odczuwa pani dysonansu, rozterki?
Nie wiem, nie umiem odpowiedzieć za wszystkie katoliczki. Wie pani, może będę się w piekle smażyć za to, co zrobiłam. Ale to będzie moje piekło i moja sprawa, nie pani Godek. Taka jest miłość matki do dzieci, że ona i do piekła pójdzie. Biorę odpowiedzialność za to, co zrobiłam, cena jest nieważna. Życie i szczęście moich dzieci jest w tym momencie najważniejsze. A aborcje robią wszystkie kobiety niezależnie od wyznania i religii. Prolajferzy też, bo punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Popiera pani tzw. kompromis aborcyjny?
Kiedyś popierałam. Jak się człowiek jednak znajdzie w określonej sytuacji, to sposób myślenia się zmienia. Zła jestem, że ta ostatnia ustawa, dekryminalizująca pomocnictwo, nie przeszła, bo to jest po prostu robienie ludziom pod górkę. A kobieta jak chce znaleźć pomoc, to znajdzie. A pani jak ją znalazła?
10 lat temu pewnie nie wiedziałabym, co robić. Ale były czarne strajki, teraz nawet w Sejmie pokazywano numery na infolinie, w internecie można łatwo zamówić tabletki. Zamówiłam, przyszły szybko, po sześciu dniach. Wzięłam, poszło. Żadna to operacja na otwartym sercu, u mnie to przypominało mocniejszą miesiączkę. Czułam po prostu, że być może wyczerpałam limit szczęścia przy drugiej ciąży i nie chciałam ryzykować. Może bym umarła, a może zapadła w śpiączkę. I co by pani Godek powiedziała moim dzieciom? Że mama z miłości umarła? Nie mogę słuchać, kiedy mówi, że kobiety robią aborcje z nienawiści do dzieci. To jest bzdura, bo to się robi często właśnie z miłości do dzieci. Tych dzieci, które już są. I niech Kaja Godek nie opowiada o jakichś syndromach i traumach, bo traumę to ja miałam, jak się bałam, że dzieci zostawię, gdy czekałam na tabletki. Potem czułam tylko ulgę. Chce pani coś powiedzieć innym kobietom?
Mówię jako matka dwojga cudownych dzieci, kobieta po poronieniu i aborcji: zakaz, nie zakaz – aborcje są i będą. I ani to, ile masz pieniędzy, co robisz w życiu czy do jakiego kościoła należysz, czy nie należysz tego nie zmieni. Chcecie zmniejszyć liczbę aborcji? To pomóżcie matkom. Moja babcia miała cztery aborcje chirurgiczne. Bo nie miała już pieniędzy na więcej dzieci. O tym pani pomyśli, pani Godek.
Redakcja: Katarzyna Seiler