Chciałxbym, żeby grafika na górze, dotycząca czterogodzinnego dnia pracy, pojawiała się raczej w kontekście 1 kwietnia niż 1 maja. Polscy anarchiści odrzucają anarchię, wybierając drogę konformizmu mieszczącego się w ramach obecnego systemu. Zamiast negować istniejący porządek i dążyć do jego zniszczenia, decydują się na kosmetyczne poprawki, które rodzą konformizm ukrywający się za sloganami o rewolucji. Najlepiej oddaje to termin „anarcho-socdem”. Czego się spodziewać po osobach, które starają się ugrzecznić anarchię, powtarzając „anarchia to porządek” po nieżyjącym od dawna antysemicie, rasiście i seksiście.
Nie rozumiem, po co socjaldemokraci larpują anarchistów i odrzucają wybory. Z takim zestawem żądań mogliby wybrać władzę o podobnych priorytetach, pomijając to, czy byłyby one zrealizowane. Stawianie żądań wobec aparatu władzy z pozycji anarchistycznej jest dla mnie naprawdę niezrozumiałe. Zastanawiam się, czy ktoś nie pomylił Federacji Anarchistycznej z partią r*zem, abstrahując od tego, jak zgniłe są struktury FA, które powinny już dawno znaleźć się na śmietniku historii.
Dlaczego o tym mówię? Cóż, obrazek pojawiał się w kontekście wspomnianego wcześniej 1 maja, lecz to nie jest jedyny przejaw anarcho-socdemu, jaki mieliśmy okazję zobaczyć. Jest to raczej wierzchołek góry lodowej, a moda na razemkową robotę trwa w najlepsze. Zrozumiałe jest, że prawie każdy z nas ma lub miał system zakorzeniony w swojej głowie. Rodzimy się w systemie i od najmłodszych lat jesteśmy do niego przygotowywani oraz dostosowywani, każdy musi go przepracować we własnym zakresie, lecz nie da się tego osiągnąć stawiając żądania wobec władzy politycznej i ekonomicznej oraz kultywując systemowe formy, takie jak anarcho-petycje.
Reformiści spod czerwono-czarnej flagi opracowali dla nas cały plan dnia. Wyliczyli ilość pracy, która wciąż powinna zadowalać kapitalistów. „Łaskawi kapitaliści, żądamy skrócenia czasu pracy, bo…”, bo co? Bo będziemy dalej żądać i maszerować ulicami 1 maja, mimo że zainteresowanie pochodami maleje, ciekawe dlaczego. Rozpaczliwe wołanie „krótszej pracy” jest symbolem słabości i poddaństwa, prośby w kierunku władzy nie kojarzą mi się w żadnym stopniu z walką, brakuje do tego wszystkiego jeszcze zbierania podpisów pod obywatelskim projektem ustawy, by sejm się nad tym pochylił, przecież same okrzyki mogą nie wystarczać. Jaka dobroduszna centrystyczna myśl – skróćmy czas pracy tak, żeby każdy był zadowolony – i pracownicy i kapitaliści. Cały ten wydźwięk może sugerować, że problemem jest czas pracy, a nie praca sama w sobie. To nie jest sprzeciw wobec wyzysku, to jest chęć dorobienia kapitalizmowi „ludzkiej twarzy” i to w sposób jedynie trochę bardziej na lewo od partii r*zem.
Jeśli dla kogoś pomysł zbierania podpisów pod obywatelskim projektem ustawy przez anarchistów wydawał się absurdalny, niech pomyśli o wieloletniej kampanii, która służyła darmowej komunikacji miejskiej i odbywała się w dużej mierze poprzez zbieranie podpisów pod petycją. Tyle czasu, wysiłku i zasobów zmarnowanych na odwalanie razemkowej roboty, bawienie się w młodzieżówkę i próby „naprawiania” obecnego systemu. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że akcja okazała się sromotną porażką i nie przyniosła pożądanych rezultatów. Ponownie mamy sytuację gdzie coś docelowo jest przepuszczane poprzez ręce władzy, bo jak wiadomo, anarchiści muszą ją respektować, liczyć się z jej zdaniem i pokornie prosić o zmiany. Cały projekt jest projektem konformistycznym, reformistycznym i stosuje praktyki polityki mainstreamowej, a nawet ją aktywnie wspiera. Jest to po prostu wholesome fajnizm, anarcho-socdem i bycie młodzieżówką, które sprowadzają się do „chcemy by żyło nam się fajniej w systemie”. Być może następnym razem uda się lekko zmodyfikować system, by był fajny. Jeszcze bardziej absurdalne jest wykorzystywanie czysto kapitalistycznych metod promocji, które są znienawidzone przez obywateli, takie jak jeżdżenie samochodem z przyczepą i szczekaczką, by nagłośnić konkretną anarcho-petycję, albo wrzucanie ludziom ulotek z listą inicjatyw anarchistycznych do skrzynek pocztowych. Przecież to oczywiste, że przeciętny Kowalski, oprócz spamu marketów i sklepów z meblami, pragnie dowiedzieć się, co robią anarchistki we Wrocławiu.
Teraz wyznacznikiem anarchistycznego praxis jest chęć modyfikowania istniejącego prawa, na razie lokalnego, a być może z czasem również państwowego. Zjawisko przesuwania wewnętrznego okna Overtona nie jest tajemnym procesem i może je zaobserwować dosłownie każdy: dziś petycje, przepuszczanie posłanek podczas blokad, jutro start w wyborach. Chwileczkę, start w wyborach już miał miejsce, w Poznaniu – anarchistyczna kandydatka, Talia Napierała startowała z list Lewicy w wyborach samorządowych. Patrząc, jak bardzo anarchiści znajdują się w ramach systemowych, to paradoksalnie ten ruch był świetny i bardzo przemyślany, oczywiście dla tych, którzy wybierają anarchizm socjaldemokratyczny. Przecież układ jest wyborny, bo mamy wtedy kogoś od środka, kogoś, kto będzie wprowadzać nasze projekty i aktywnie wspierać naszą walkę z systemem, a być może uda się ogarnąć dofinansowanie na spłatę długu kilkuset tysięcy, gdzie pieniądze poszły na zakup kawałka skłotu.
Jedyną nadzieją może być wymiana pokoleniowa, ale jest duże ryzyko, że młode osoby zostaną skażone konformizmem dziaderskich działaczy, tworzenie własnej infrastruktury i sieci kontaktów, skupianie się na tym, co jest dziś istotne, jak wygląda dzisiejszy świat, zerwanie z myśleniem zamkniętym w XIX wieku i odejście od używania miary anarchistyczności poprzez pryzmat „działania w realu”, czyli liczbie naklejonych plakatów na słupach.